Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” w Sanoku

2010.03.09

100 lat życia to bardzo piękny jubileusz

100 lat życia, to bardzo piękny jubileusz, którego wielu chciałoby doczekać. Pani Maria Czerepaniak miała przyjemność świętować swoje setne urodziny na spotkaniu zorganizowanym w dniu 8 marca 2010 r. przez Burmistrza Miasta i Miejską Bibliotekę Publiczną - w sali wystawowej biblioteki.

Uroczystość bardzo piękna, na którą przyszło tylu przyjaciół i znajomych Państwa Czerepaniaków, że sala okazała się za mała.

Mnie najbardziej wzruszył mąż Pani Marii, Pan Eugeniusz, który trzymając 7 czerwonych róż, zaśpiewał bardzo pięknie dla kochanej żony-jubilatki znaną piosenkę: „Siedem czerwonych róż”. Trudno wyobrazić sobie wzruszenie Pana Eugeniusza w czasie śpiewania tych życzeń – widziałem tylko Jego miłą, zmienioną twarz.

Obejrzeliśmy pięknie przygotowane opowiadanie o życiu Pani Marii, poparte dużą ilością zdjęć z różnych okresów życia. Był występ młodych artystów ze Szkoły Muzycznej, były życzenia Pana Burmistrza i pozostałych uczestników spotkania.

Wszystko było prawdopodobnie tak, jak chciałaby Solenizantka ale mnie zabrakło czegoś bardzo ważnego. Otóż Pani Maria była członkiem przedwojennego „Sokoła”, była udział w wielu imprezach organizowanych przez „Sokoła”. Należała do sekcji gimnastyczek, do sekcji teatralnej, tanecznej. Była przez wiele lat instruktorką tańca. Praca w „Sokole” była Jej żywiołem.

1933_a_400_01

Miałem wystąpić oficjalnie z życzeniami jako prezes „Sokoła” bo wiem jak ważny był dla Pani Marii czas spędzany w „Sokole” ale podszedłem po cichu na końcu bo byłem tak zaskoczony wykreśleniem „Sokoła” z życiorysu Pani Marii, że postanowiłem odczekać żeby przypadkiem, nieświadomie nie zrobić jakiejś przykrości Solenizantce.

1934_a_400_10

W cenzurę w 2010 r. nie chce mi się wierzyć ale coś w tym jest. Przez wiele lat powojennych „Sokół” był zakazany, a dzisiaj musimy o ludziach dawnego „Sokoła” mówić i to dużo, bo zasłużyli sobie na to swoją patriotyczną postawą i pracą dla Sanoka.

Wycinek historii Sanoka dotyczący „Sokoła” powinien być opracowany i udokumentowany przez historyków, a materiały powinny być dostępne w każdej sanockiej szkole.

1935_a_400_01

Fakt pominięcia „Sokoła” w życiorysie Pani Marii jest dziwny również dlatego, że przynależność i praca w „Sokole”, pięknie opisała (na podstawie wywiadu) red. Jolanta Ziobro w Tygodniku Sanockim nr 9 w art. pt. „Po prostu żyłam”.

Pani Maria Czerepaniak w raz z Janiną Maczek, Zofią Sarkady, Hipolitem Zygmuntem Kellerem, Zbigniewem Kazimierzem Patałą, Ludmiłą Schmidt, Janiną Stefańską reaktywowała TG „Sokół” w Sanoku w dniu 11.07.2004 r.

Cieszymy się, że jest z nami do dnia dzisiejszego.

1939_a_400

Walne Zgromadzenie TG „Sokół” w dniu 13.02.2009 r. przyznało Jej tytuł „Honorowy członek TG „Sokół” w Sanoku. Dyplom z tej okazji został wręczony w dniu 7 listopada 2010 r. na uroczystości z okazji 120. rocznicy „Sokoła”.

Pan Eugeniusz Czerepaniak został również wyróżniony przez Walne Zgromadzenie TG „Sokół” w dniu 26.02.2010 r. Otrzymał także tytuł „Honorowy członek TG „Sokół” w Sanoku.

Bronisław Kielar

Artykuł z Tygodnika Sanockiego nr 9 z 2010 roku

Maria Czerepaniak z d. Słuszkiewicz

Mogła zostać muzą Kalmana Segala.

Chyba mu się podobała, bo przyszedł kiedyś do drogerii Hydzików, gdzie pracowała, aby zaprosić ją na potańcówkę. Nic dziwnego, była śliczną dziewczyną. Raz, podczas balu akademickiego we Lwowie, wzięto ją za słynną śpiewaczkę Martę Eggherth, żonę Jana Kiepury… A wracając do Kalmana, którego wtedy zignorowała, spotkali się jeszcze po wojnie. Była już panią Czerepaniakową i nigdy nie myślała o żydowskim młodzieńcu, który został znanym pisarzem. Żyła pełną piersią w rodzinnym Sanoku, robiąc to, co kochała najbardziej: tańczyła, przygotowywała przedstawienia, malowała. Tu też doczekała pięknego jubileuszu: stulecia urodzin…

I wciąż jest nietuzinkową kobietą. Blond włosy, długie paznokcie, staranny strój. Maluje obrazy, namiętnie czyta i narzeka, że… nie ma czasu! Do niedawna można ją było spotkać na niemal wszystkich wernisażach i imprezach kulturalnych.

Z burmistrzowskiego rodu

Pochodzi z rodziny Słuszkiewiczów, związanej z miastem od XVII wieku. Jej dziad Michał pełnił funkcję burmistrza, podobnie stryj Maksymilian, który był ostatnim przedwojennym włodarzem Sanoka. Do rodziny należała okazała kamienica przy ulicy Kościuszki, obok sądu. Mieścił się w niej znany w okolicy sklep masarski, gdyż dziadek Michał był znakomitym rzemieślnikiem-masarzem. Po wojnie Maria miała tam drogerię. Jej ciotką była Emilia Słuszkiewicz, znana nauczycielka, komendantka Hufca Harcerek w Sanoku, autorka słynnych pamiętników i malarka w jednej osobie.

W domu państwa Czerepaniaków do dziś wisi obraz pełen różowoniebieskich ostróżek – prezent ślubny od ciotki Emilii, która pobierała lekcje malarstwa w Wiedniu za czasów Franciszka Józefa. Ciocia bardzo interesowała się wykształceniem swojej bratanicy, namawiając ją, aby została nauczycielką. Marysia pragnęła jednak czego innego. Już jako kilkulatka mówiła księdzu prałatowi Franciszkowi Matwijkiewiczowi – proboszczowi sanockiej fary, który odwiedzał dom dziadków – że w przyszłości chciałaby zostać... zakonnicą albo tancerką! Po części marzenia te się spełniły – przetańczyła i „przemalowała” pół życia.

Sanoczanka z Chicago

Choć w metryce urodzenia ma wpisany Sanok, tak naprawdę przyszła na świat w Chicago, gdzie poznali się jej rodzice: Józef Słuszkiewicz i Apolonia z Pleśniarskich, pochodząca z Bukowska.

Mama, piękna kobieta, była modelką w fabryce gorsetów. Marysia została ochrzczona po powrocie do kraju. Zaprzyjaźniony z rodziną ksiądz, widząc znane sobie nazwisko, wpisał z rozpędu w metryce „urodzona w Sanoku” i w ten sposób Ameryka została oficjalnie wymazana z jej życiorysu.

Ojca straciła bardzo wcześnie, w wieku czterech lat. – Zmarł na zawał serca, gdy zobaczył, jak Rosjanie prowadzą na sznurku do Trepczy jego ojca Michała – wspomina pani Maria.

Było to 26 września 1914 roku, kiedy wojska rosyjskie weszły po raz pierwszy do Sanoka, żądając kontrybucji w wysokości 10 tys. koron i daniny w chlebie, mięsie, zbożu i paszy. Jako gwaranta realizacji tych zobowiązań wzięli Michała Słuszkiewicza i kilku innych obywateli. Józef osierocił piątkę małych dzieci. Mama, przy pomocy rodziny, dała sobie jednak radę.

Maria ukończyła szkołę powszechną u benedyktynek w Przemyślu, a maturę zrobiła we Lwowie. Potem, w 1938 roku, ukończyła jeszcze trzyletni pomaturalny kurs drogeryjny. Do dziś ma dyplom uprawniający ją do pracy w „drogeriach artykułów fotograficznych i trucizn”.

Wśród perfum Coty i pijawek

Mając szesnaście lat, rozpoczęła pracę w słynnej drogerii Hydzików (potem pracowała też w składach aptecznych w Lesku i Jaśle). Była traktowana jako członek rodziny, gdyż serdecznie przyjaźniła się z córką właścicieli. Obie należały do „Sokoła” i harcerstwa.

Lubiła swoją pracę. Do dziś wspomina, jak w piątki, kiedy odbywały się targi, do drogerii przychodziły tłumy Łemków i Bojków, w charakterystycznych czapkach i chodakach, którzy kupowali różne dziwne mikstury „na ból macicy u chłopa” czy „diable łajno”.

Sklep odwiedzały też największe w mieście elegantki, żony lekarzy i adwokatów, aby nabyć perfumy, m.in. firmy Coty. – Pamiętam, siostra doktora Niedzielskiego, Marylka, kupowała je za całą swoją nauczycielską pensję! – wspomina z rozrzewnieniem. W składzie można było też kupić... pijawki, bardzo wówczas popularny środek leczniczy. Sprowadzano je z Węgier w drewnianych skrzyneczkach, wykładanych wilgotnym mchem. Pamięta, że pewnego razu do pijawek dobrały się szczury. Rano sklep wyglądał jak rzeźnia...

Postawimy na stole, jak figurkę

To właśnie w drogerii wypatrzył ją Kalman Segal, żydowski młodzieniec, który pewnego razu zdobył się na odwagę i przyszedł zaprosić ją na studencką potańcówkę (Segal, rocznik 1917, mógł wtedy uczęszczać do Gimnazjum Męskiego im. Królowej Zofii – przyp. aut.). – Studentów było wówczas w Sanoku bardzo mało. Wykształcenie zdobywała przeważnie żydowska młodzież, dzieci kupców, lekarzy, prawników. Kiedy przyjeżdżali na ferie i wakacje, urządzali zabawy. W swoim gronie, bo my, młodzież polska, spotykaliśmy się na „środkówkach” o piątej, w budynku „Sokoła” – wspomina pani Maria. Wrogości nie było, ale trzymali się raczej osobno. Chłopak, który być może słyszał, że jest świetną tancerką, chciał zaprosić ją na taką właśnie potańcówkę – „A pani do nas nie przyjdzie? My postawimy panią na stole, jak figurkę! – zachęcał. Nie poszła. Segala spotkała wiele lat później. Nie pamięta okoliczności. Być może było to jakieś spotkanie z czytelnikami; duży afisz z zaproszeniem wisiał w sklepie. Kiedy weszła, Segal popatrzył na nią i powiedział: „Czekałem, że pani przyjdzie”. Do dziś ma książkę z jego dedykacją.

Lili Marlene i krakowianka

Okres przedwojenny wspomina z wielkim sentymentem. Ileż działo się w Sanoku! Działał amatorski teatr, kabaret, zespoły taneczne. Organizowano przedstawienia, wodewile, jasełka, bale i maskarady.

Kwitł sport i turystyka. W życie kulturalne angażowała się cała elita, łącznie z burmistrzem, a rolę domu kultury pełnił budynek „Sokoła” przy ulicy Mickiewicza, dzisiejsze „Kino”.

Maria występowała na scenie już w wieku sześciu lat. Grała rolę pazia w jasełkach, napisanych przez stryja Maksymiliana Słuszkiewicza. – Pamiętam, że posikałam się z wrażenia! – wspomina ze śmiechem.

Jej żywiołem był taniec. Do dziś ma mnóstwo fotografii z tego okresu. A to w kostiumie nietoperza, który zaprojektowała dla siebie i zespołu do popularnej wówczas operetki „Nitouche” , a to w cylindrze i z długim cygarem, wystylizowana na Lili Marlene, bohaterkę megahitu wylansowanego w przededniu wybuchu drugiej wojny.

Uczyła też tańczyć innych. W domowym archiwum ma nawet plik podziękowań z tego okresu, które z dumą pokazuje: „Dyrektor Państwowego Gimnazjum im. Królowej Zofii w Sanoku serdecznie dziękuje Marii Słuszkiewicz za bezinteresowne przygotowanie artystyczne tańców dla młodzieży (z 1936 roku); „Dyrektor prywatnego gimnazjum żeńskiego składa podziękowanie za bezinteresowne wyuczenie uczennic zakładu tańców narodowych” (z 1938 roku). Kto nauczył ją tańca? Po prostu miała taki naturalny dar. – Słyszałam melodię i już układałam choreografię – opowiada. Nie na darmo mówiła księdzu Matwijkiewiczowi, że chce zostać tancerką. Studium taneczne ukończyła dopiero po wojnie, w Rzeszowie.

Powojenna biznes women

Podczas wojny cudem uniknęła wywiezienia na roboty do Niemiec. Uratowała ją znajoma pielęgniarka, która dostarczyła zaświadczenie, że i Maria jest pielęgniarką – Wyciągnięto mnie z transportu w ostatniej chwili – wspomina. Nauczyła się fachu, pracując w szpitalu i jako prawa ręka doktora Niedzielskiego, żołnierza AK. Nieraz w tajemnicy nosiła surowicę dla postrzelonych żołnierzy, którym nie udało się przeprawić przez graniczny San.Po wojnie otworzyła własną drogerię w rodzinnej kamienicy. Wzięła kredyt, kupiła wyposażenie; sama robiła niektóre maści i kremy. Do dziś pamięta, jak żołnierze radzieccy kupowali u niej wodę kolońską, którą następnie wypijali... Interes szedł jednak kiepsko, bo czasy nie sprzyjały prywatnej inicjatywie. Ostatecznie u progu lat 50. zamknęła drogerię i została pomocą medyczną doktora Niedzielskiego w sanockiej „ubezpieczalni”.

Brakowało miejsc i biletów

Była już wtedy mężatką. Pobrali się z Eugeniuszem w 1946 roku. – Ładnie tańczył i śpiewał – uzasadnia z uśmiechem swój wybór. Oboje mieli swoje pasje. Ona – taniec, on – śpiew i tenis. Po urodzeniu i odchowaniu syna, pani Maria rozpoczęła pracę jako instruktor (klub „Naftowca”, MDK, SDK). Znów, jak za czasów „Sokoła”, była w swoim żywiole. Uczyła dzieci tańca, śpiewu, deklamacji, przygotowywała programy i inscenizacje. Pisała teksty, wymyślała choreografię, szyła fantastyczne kostiumy. – Ma na swoim koncie siedem inscenizacji bajek – podkreśla z dumą mąż Eugeniusz. I to nie byle jakich inscenizacji – na premiery przychodziło pół miasta! Nieraz brakowało miejsc i biletów... Pamiątki z tego okresu – zdjęcia, plakaty – to kawał kulturalnej historii ówczesnego Sanoka.

Świat jest taki piękny...

Zrealizowała też inne swoje wielkie marzenie: podróżowanie. To przecież dlatego nie posłuchała kiedyś ciotki Emilii i nie została nauczycielką! Zaczęła jeździć po świecie jeszcze w czasach PRL, a potem na emeryturze. Była m.in. w Egipcie, Hiszpanii, Maroku. Podróże były też inspiracją dla kolejnej pasji – na emeryturze pani Maria zaczęła malować. Zapisała się do klubu plastyka, działającego przy ODK „Puchatek”, gdzie zgłębiała tajniki malarstwa pod kierunkiem Wojciecha Jahna i Zdzisława Twardowskiego. W ilu plenerach wzięła udział, ilu fantastycznych ludzi poznała! I ile szczęścia dały jej chwile spędzone przy sztalugach...Dziś wszystkie ściany w domu są zawieszone jej pracami; obrazami, kolażami. Uprawiała też korzenioplastykę, robiła formy przestrzenne z hub leśnych, szyła.

Zaśpiewa jej „Siedem czerwonych róż”

Niedługo, bo w maju, obchodzić będzie stulecie urodzin. Z tej okazji Miejska Biblioteka Publiczna zaprasza w poniedziałek 8 marca (o godz. 17) na spotkanie z dostojną Jubilatką i poświęconą jej wystawę. Pani Maria przybędzie w towarzystwie męża Eugeniusza, który z tej okazji – jak sam przyznaje – po raz pierwszy nie pojedzie na turniej tenisowy z powodu małżonki – a nawet, o ile głos pozwoli, zaśpiewa... Będzie to, jak zdradzają organizatorzy, szlagier Mieczysława Fogga „Siedem czerwonych róż” – z dedykacją dla nietuzinkowej kobiety, która swoje życie podsumowuje jednym zdaniem: „Po prostu żyłam!”.

Jolanta Ziobro.