Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” w Sanoku

2010.11.21

Początki hokeja w Sanoku oraz inne ciekawostki

Rozmiłowani w hokeju sanoczanie już początkiem lat pięćdziesiątych udowodnili, że ta dyscyplina sportu pasuje jak ulał do naszego miasta i regionu i ma ogromne szanse rozwoju. Nie wszyscy jednak dzisiejsi fani KH „Ciarko” Sanok wiedzą, jak wyglądały początki hokeja w naszym mieście. Otóż Sanok miał szczególną miłość do sportu i obfitował w szlachetnych animatorów kilku dyscyplin takich jak: piłka nożna, lekka atletyka, narciarstwo, hokej. Te dyscypliny skupiały wokół siebie zarówno działaczy sportowych jak i uzdolnioną młodzież, która entuzjastycznie garnęła się do sportu nie bacząc na warunki, w jakich im przychodziło trenować, czy rozgrywać zawody. W sanockim szkolnictwie pracowali wówczas oddani szkole, miastu i młodzieży wybitni działacze sportu, którzy nie bacząc na żadne trudności, potrafili zaangażować chętną młodzież oraz zachęcić wszystkie instytucje sanockie do wspierania ich poczynań zarówno finansowych jak też rzeczowo.

Pozwolę sobie przypomnieć kilka niezwykłych osób, które całe swoje wolne od pracy zawodowej życie poświęcili młodzieży i rozwojowi sportu. Podziwiali ich wszyscy sanoczanie, szanowali ich, każdy się im kłaniał uprzejmie. Wszystkie dyscypliny sportu, których byli animatorami kojarzyły się z tymi osobami, bo oni byli sędziami podczas zawodów, organizatorami tychże, często sami uprawiali sport, starali się o sprzęt, transport, uczestniczyli w treningach. Byli częścią tego wspaniałego klimatu, jaki panował w sporcie i wokół niego. Pamiętam wszędobylskich profesorów sanockich, np. świętej pamięci Adama Bieniasza, państwowego sędziego narciarskiego, rozmiłowanego w sportach zimowych i lekkiej atletyce, inicjatora budowy skoczni narciarskiej w sanockim parku od strony ulicy Szopena. Ten wspaniały człowiek, pełen młodzieńczego entuzjazmu był jednym z inicjatorów reanimowania dzisiejszego stadionu „Wierchy” ze zniszczeń wojennych i budowy stojącej do dziś trybuny. Od przedwojnia bowiem, przetrwała do początków lat pięćdziesiątych stara, czterdziestometrowa trybuna „staruszka”, która mocno spróchniała, uległa całkowitej dewastacji i w końcu spłonęła. Pamiętam tych wszystkich działaczy zaangażowanych w odbudowę stadionu, jego ogrodzenia, zawodników Górnika Sanok, Stali Sanok, którzy też pracowali przy budowie i konserwacji tego tak upragnionego przez społeczeństwo obiektu. Nie pominę również sanockich zakładów pracy, które finansowo wspierały te poczynania. Pamiętam, gdy budowano wspomnianą, nową sześćdziesięciometrową trybunę, wmurowano weń pudełko z dokumentacją tego obiektu, nazwiskami osób komitetu budowy i banknotem pięćdziesięciozłotowym w miejscu, które jeszcze dziś wskazałbym. Któż o tym wie? A ja wiem, bo całe dnie spędzałem na tym stadionie grając z kolegami w piłkę, uczestniczyłem w niemalże każdym treningu Górnika i Stali i byłem na każdym meczu. Znałem imiona i nazwiska wszystkich zawodników obu klubów. Społeczeństwo miasta kochało ich, młodzież sanocka starała się ich naśladować, a były to postawy godne pod każdym względem. Naśladowano ich sposób mówienia, nawet chodzenia, noszono podobne fryzury, ubierano się podobnie. A już szczytem marzeń każdego dzieciaka, czy młodzieńca, było znać osobiście któregoś z nich i tym się chwalić wśród rówieśników. Wokół osoby profesora Adama Bieniasza skupiała się grupa entuzjastów sportu i inicjatorów wszelkich poczynań w sanockiej kulturze fizycznej. Przywołam tu pamięć prof.prof. Gwidona Szepiowskiego, Janinę Lechowicz, Jerzego Lisowskiego panią (…) Rączkowską, prof. Potockiego, Zbigniewa Dańczyszyna oraz Jacka Jacewicza - sanockiego czapnika, który społecznie sprzedawał bilety wraz z innymi osobami z przeznaczeniem tychże na budowę ogrodzenia stadionu. Przepraszam, ale pamięć jest ułomna i inne nazwiska w tej chwili umknęły z mojej pamięci.

Ale przecież miałem pisać o hokeju sanockim oczywiście z autopsji, bowiem pamiętam jego narodziny, czas trwania, wszystkie mecze w latach pięćdziesiątych, nazwiska zawodników, sukcesy i niektóre wyniki. W miejscu, na którym istniało naturalne lodowisko, bo zamrażane siłami natury jest dziś zabudowany hotel „Turysta”. Wyznaczono miejsce na gołej ziemi wyrównano i ubito piasek, ogrodzono bandą z chyba nawet nieheblowanych desek, wokół była widownia dla kibiców - wszystkie miejsca były stojące. Od strony stadionu była jakaś szatnia (tam zawsze stałem nawet podczas najtęższych mrozów, marznąc do szpiku kości). Boisko-taflę polewano wodą przy pomocy węża. Gdy to zamarzło, ten nierówny lód gładzono przy pomocy ciepłej wody rozlewanej z małego beczkowozu, w którym jako gładzik zainstalowany był koc, ciągniony za wspomnianym beczkowozem. Nastrugany lód podczas tercji zamiatano w przerwach miotłami i blaszanymi szuflami na boki. Potem przerzucano to wszystko poza bandę. Przerwy zatem, między tercjami, trwały długo, nie regulaminowe15 minut.. Drużyna nie składała się z czterech piątek. Było ich raptem sześciu, siedmiu grając trzy tercje. Trzeba było mieć kondycję, aby to wytrzymać. W przerwach zawodnicy dostawali herbatę, a często widziałem, ze ci chłopcy wyciągali z kieszeni swoich kurtek kanapki z czymś tam i posilali się. Jaki mieli sprzęt? Otóż łyżwy hokejówki różnej maści, getry piłkarskie zszyte po dwa ze sobą , aby można było przytwierdzić je do spodenek pod wierzchnimi spodenkami, które jak sobie dobrze przypominam były szyte z tzw. kufajkowych spodni. Te zaś były skracane do kolan. Pod getry wkładali ochraniacze piłkarskie, które chroniły nieco kości goleniowe. Koszulki mieli podobne do piłkarskich, oznaczone numerami. Pamiętam, że bramkarz i obrońca posiadali kaski takie, jakich używali ówcześni kolarze - takie skórzane paskowe ochraniacze głowy. Kije mieli najzwyklejsze, drewniane oklejane czarna izolacją , które co chwila łamały się. Krążek, który znalazł się poza taflą był tak długo szukany, aż go ktoś z kibiców odnalazł. Niewielu sanoczan pamięta nazwiska ówczesnych zawodników, pionierów sanockiego hokeja. Pozwolę sobie ocalić ich od zapomnienia, a oto oni: bramkarz pan Roszniowski-senior, bramkarz Leszek Roszniowski-syn, obrońca Leszek Marszałek tudzież piłkarz (bramkarz Górnika Sanok) i lekkoatleta-kulomiot, Stefan Tarapacki, w ataku , błyskotliwy zawodnik, bramkostrzelny, również piłkarz Górnika, reprezentant Wojska Polskiego na meczu z reprezentacją wojska ZSRR, wspaniały tenisista po dzień dzisiejszy; przede wszystkim wspaniały, godny naśladowania człowiek, wzór dla młodzieży i wybitny sportowiec, także narciarz. Zachodzi pytanie, gdzie dziś tak wszechstronnego sportowca można spotkać? Adam Samochwał-napastnik, postrach wszystkich bramkarzy, wybitny piłkarz-technik Górnika Sanok. Pamiętam mecz o wejście do trzeciej ligi i tego niesamowitego karnego, którego strzelił Polonii Przemyśl i euforię na stadionie „Wierchy”. W drużynie hokejowej grało dwóch górali, którzy służyli w Sanoku w wojsku, a byli to Salamon i Fryźlewicz. Imion ich nie pamiętam. Oni też byli rewelacyjni-bardzo bramkostrzelni. Nietuzinkowym hokeistą i też piłkarzem był Michał Patała ambitny, o ogromnym sercu dla sportu. Jego entuzjazm do niniejszych dyscyplin był tak wielki, że często graniczył z bohaterstwem, bowiem przerastał jego możliwości fizyczne i rozsądkowe. Pamiętam, gdy zraniony krążkiem zjeżdżał do szatni z czarnym guzem na czole wielkości gęsiego jaja i nie mógł pogodzić się z decyzją sędziego, który nakazał mu pójść do szatni. Po drodze krzyczał: „nic mi nie jest, kto będzie grał?”- taki był. Wspomniany wcześniej Jacek Jacewicz, czapnik, też grał w hokeja. On nie miał hokejówek łyżew, lecz amatorskie łyżwy, niskie, ze szpicem. Miał też sztywna nogę, ale jakoś tam grał. Ci wspaniali chłopcy zdobyli mistrzostwo województwa rzeszowskiego. Grali o wejście do drugiej ligi przegrywając na wyjeździe w Krakowie z Cracovią i GKS w Katowicach. Zimy ostre, obfitujące w śnieg i mróz kończyły się w latach pięćdziesiątych , a z nimi skończył się w Sanoku hokej.

Sanoccy kibice nigdy nie zapomnieli przeżyć i emocji związanych z tą zimową dyscypliną sportu oraz głównych aktorów tych niezapomnianych meczów. Długo wspominali zawodników, nosząc w sercach nadzieję, że odrodzi się ta ukochana dyscyplina sportu w grodzie Grzegorza. W latach sześćdziesiątych powstała idea budowy lodowiska przy ulicy Mickiewicza, na byłej działce TG „Sokół”, gdzie wcześniej w czasie wojny był basen kąpielowy, betonowy obiekt, ogromny, z różnymi poziomami wody od około 4 m do 80 cm. Były tam też wcześniej trampoliny do skoków. Tutaj przypomnę, że miał tam miejsce również śmiertelny wypadek. Młody człowiek o nazwisku Luśnia podczas nieszczęśliwego skoku do wody zabił się. Potem basen zamknięto. Po wojnie pamiętam odbył się tam mecz bokserski pomiędzy sanoczaninem o nazwisku Wosachło z zawodnikiem, którego nazwiska nie pamiętam. Ponoć była to walka, która nie doszła do skutku przed wojną. Wygrał Wosachło. Obiekt dość długo stał pusty. Od czasu do czasu odbywały się tam festyny, jakieś występy zespołów ludowych.

W latach pięćdziesiątych zbudowano muszlę koncertową i estradę drewnianą. Na widowni zbudowano siedzenia dla widzów. Odbywały się tam przez jakiś czas różne uroczystości , tudzież występy różnych zespołów oraz okolicznościowe akademie – latem, jesienią te tzw. rocznicowe, jak to w PRL–u bywało. Pewnego razu, gdy już tak bardzo w tym miejscu wiało pustką i prawie nikt nie interesował się tym obiektem bawiące się bez opieki dzieci wychodziły na dach tej muszli i stamtąd rzucały do siebie kamieniami. Trzynastolatek Bronek Kot – syn woźnej z I LO w Sanoku wspinając się na szczyt muszli, chwycił nieopatrznie ręką za konsolę elektryczną, w której był nieodłączony prąd. Zginął na szczycie tej muszli. W latach osiemdziesiątych zginął trzeci człowiek na tym obiekcie, podczas meczu hokejowego, kibic o nazwisku Mazur. Pchnięty przez tłum upadł nieszczęśliwie tracąc życie.

Idea budowy lodowiska sztucznie mrożonego amoniakiem, budowa drużyny, nieodparte pragnienie tysięcy sanoczan realizowało się końcem lat sześćdziesiątych, dzięki wsparciu Autosanu, Kopalnictwa naftowego, SPB oraz innych zakładów pracy, szkół sanockich i ich nauczycieli: Sanocki Autosan, zakład nr 1w Sanoku, nie szczędził funduszy i tego wszystkiego, co było potrzebne do budowy lodowiska i zadaszenia nad nim. Ówczesny dyrektor tej fabryki, pan Leszek Kawczyński, rozmiłowany w sporcie, hojnie wspomagał materialnie i finansowo tę ideę, by powstał upragniony przez sanoczan obiekt. Wspomagała go postępowa część społeczeństwa miasta, zakłady pracy, szkoły i młodzież. Wszystko powstało w czynie społecznym i zostało oddane do użytku miasta jego mieszkańców. Pan Leszek Kawczyński był na każdym meczu, motywował we właściwy sposób zawodników, troszczył się o finanse klubu hokejowego i dobra atmosferę. Gdy przymknę oczy, widzę jego niewysoka sylwetkę w kożuszku, zawsze bez nakrycia głowy. Stał w boksie jak najbliżej zawodników. Takich ludzi nie sposób zapomnieć! Dyrektor dbał nie tylko o sport w mieście. Za jego czasów fabryka kwitła, a z nią również życie kulturalne miasta , które tak mocno wspierał On- dyrektor Leszek Kawczyński. Gdy powstawało lodowisko, zawsze stały tam tłumy ludzi, ale nie tylko tych gapiów. Bardzo wiele osób prywatnie zgłaszało się do pracy społecznej, użyczali sprzętu, dawali pieniądze. Każdy pragnął, aby jak najszybciej lodowisko było otwarte. Pracowałem wtedy w I LO naprzeciwko lodowiska. Młodzież naszej szkoły wiele godzin przepracowała wykonując proste prace, jak wożenie taczkami żwiru, a trzeba go było bardzo dużo, by wypoziomować były basen. Często jako opiekun młodzieży licealnej pracowałem wspólnie wożąc wspomniany żwir, układając deski, składając odpady, których było wszędzie pełno. Robiliśmy w szkole także składki pieniężne wśród grona nauczycielskiego i młodzieży. Pamiętam, ze podczas jednej z prac społecznych sam zawiozłem około pięćdziesięciu taczek żwiru i ofiarowałem jako składkę 10 zł. Sanoczanie byli ofiarni i hojni. Wiedzieli, że pracują i budują dla siebie. Taki był ten czas, tacy byli ludzie, takie były zakłady pracy i ich dyrektorzy, budowali dla społeczeństwa społecznie. Całe miasto czuło, że jest to dla nich, że jest to własność społeczna.

Myślę, ze przy dzisiejszym stanie techniki i nauki można z tego wyeksploatowanego obiektu uczynić nowoczesny, pod względem potrzeb i wyglądu obiekt, który będzie służył celom sportowym, rekreacyjnym, wypoczynkowym społeczeństwa naszego miasta i regionu.

Wacław Drwięga

1971-04_dyplom_mariana_sebastia324skiego__400