Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” w Sanoku

2014.11.22

Druhna Maria Czerepaniak nie żyje

Odeszła od nas na zawsze Druhna Maria Czerepaniak z d. Słuszkiewicz c. Józefa i Apolonii ur. 23 maja 1910 r. w Chicago, a dopiero po powrocie do Polski ochrzczona i zapisana w Sanoku.

Mieszkała przy ul. Kościuszki, gdzie Rodzice prowadzili sklep i zakład masarski.

Jej dziad Michał Słuszkiewicz pełnił funkcję burmistrza, podobnie stryj Maksymilian Słuszkiewicz, który był ostatnim przedwojennym burmistrzem Sanoka i zginął w niemieckim obozie koncentracyjnym Waimar-Buchenwald.

Wyrastała w ideologii „Sokoła”. Już jako 8 letnia dziewczynka przeżyła odzyskanie przez Polskę niepodległości i wraz z nią wzrastała.

Jako młoda dziewczyna była aktywną druhną przedwojennego „Sokoła”, brała udział w wielu imprezach organizowanych przez Towarzystwo.

Należała do sekcji gimnastyczek, do sekcji teatralnej i tanecznej.

Była przez wiele lat instruktorką tańca.

Praca w „Sokole” była Jej żywiołem.

Mając 29 lat przeżyła wybuch II Wojny Światowej, następnie wojnę, a w 1946 r. likwidację „Sokoła”.

Druhna Maria Czerepaniak w raz z sześcioma członkami przedwojennego „Sokoła”, reaktywowała w 2004 r. TG „Sokół” w Sanoku, a następnie została wybrana na członka Zarządu Towarzystwa.

Z okazji 120-lecia „Sokoła” w roku 2009, Walne Zgromadzenie przyznało Jej tytuł „Honorowego członka sanockiego „Sokoła”.

Anna Strzelecka po rozmowie z Druhną Marią, z okazji Jej 100-lecia napisała m.in.:

W dużej mierze zainteresowania i temperament pani Marii ukształtowała przedwojenna elita sanocka, skupiająca się głównie wokół Towarzystwa Gimnastycznego „SOKÓŁ”, dzięki któremu w mieście kwitło życie kulturalne: bale, maskarady, operetki, wodewile, jasełka, teatr amatorski i kabaret – w to angażowali się wszyscy, z burmistrzem włącznie. A ona była w swoim żywiole!

Tańczyła, uczyła tańczyć i otrzymywała podziękowania za tę naukę!

Przywołam jeszcze uroczystość z okazji 100-lecia urodzin zorganizowaną w MBP, w której uczestniczyło bardzo wielu przyjaciół i znajomych Solonizantki.

Mnie najbardziej wzruszył moment, w którym mąż Druhny Marii, Druh Eugeniusz, który trzymając 7 czerwonych róż, bardzo pięknie zaśpiewał dla kochanej żony-jubilatki znaną piosenkę Mieczysława Fogga: „Siedem czerwonych róż”.

Trudno wyobrazić sobie Jego wzruszenie w czasie śpiewania tych życzeń – pamiętam tylko Jego radosną twarz.

Dzisiaj składam Druhowi Eugeniuszowi, w imieniu sanockich „Sokołów”, szczere wyrazy współczucia.

Przez wiele powojennych lat „Sokół” był zakazany, a dzisiaj, o ludziach przedwojennego „Sokoła” powinniśmy mówić i to dużo, bo zasłużyli sobie na to swoją patriotyczną postawą i pracą dla Sanoka.

Druhna Maria najstarsza, 104-letnia sanocka sokolica, była dobrym, zacnym i pogodnym człowiekiem.

Nie dokończyła jednak swojego malowania, którym zajmowała się przez wiele ostatnich lat.

Sztandar sokoli, z którym Ją żegnamy wykonany został w 1901 r.

Będziemy o Niej Pamiętać!

Czołem!

Prezes TG „Sokół” w Sanoku

Bronisław Kielar

Tanecznym krokiem przez życie

Z Marią Czerepaniak rozmawia Anna Strzelecka


Urodziłam się w Chicago, ale chrzczona byłam już w Sanoku. Metrykę wystawiał mi ksiądz zaprzyjaźniony z rodziną Słuszkiewiczów i w niej, z rozpędu, widząc znane sobie nazwisko, wpisał „urodzona w Sanoku”. I dlatego, gdy mówię o tym Chicago, brzmi to nieprawdopodobnie... Ale to prawda! – mówi Maria Czerepaniak, sanoczanka, wieloletnia instruktorka tańca, od czasu przejścia na emeryturę zajmująca się także malarstwem.

Maria Słuszkiewicz podczas spektaklu w sanockim „Sokole”, l. 30 XX w.

Pochodzi ze znanej rodziny Słuszkiewiczów, która obecna w mieście od XVII wieku wydała dwóch burmistrzów: Michała i Maksymiliana. Michał był dziadkiem pani Marii, natomiast Maksymilian stryjem. Do rodziny należała duża kamienica w centrum miasta, przy ulicy Kościuszki, obok Sądu. Jeszcze dziś pani Maria pamięta, jak tato nosił ją – śpiącą – na rękach podczas przedłużających się biesiad rodzinnych – niedzielnych obiadów, na które stawiała się cała rodzina.
Duży wpływ na małą Marysię miała ciotka Emilia Słuszkiewicz, znana sanocka pamiętnikarka i malarka, która jeszcze za Franciszka Józefa pobierała w Wiedniu lekcje malarstwa. Kto wie, czy to nie jej właśnie pani Maria zawdzięcza swoje zamiłowanie do utrwalania na płótnie wszystkich pięknych miejsc, które w życiu dane jej było zobaczyć?
Ciocia Emilia, zainteresowana gruntownym wykształceniem swojej bratanicy, bardzo namawiała młodą Marysię, by została nauczycielką. Jednak ta nie wyobrażała sobie siebie w tej roli. Nie chciała siedzieć z dziećmi w klasie, tylko podróżować po świecie, no i zarabiać na te podróże. W ten sposób, choć wbrew radom ciotki, Maria Słuszkiewicz wybrała życie, o którym dziś, z perspektywy swoich 95 lat, mówi: - Robiłam to, co lubiłam: tańczyłam i malowałam. Nigdy praca nie była dla mnie udręką. Do szkoły powszechnej uczęszczała do benedyktynek w Przemyślu, maturę zrobiła we Lwowie, tam też w 1938 ukończyła kurs drogeryjny. – Żeby pracować w drogerii, które wówczas nazywano też składami aptecznymi, trzeba było zdawać egzaminy z fizyki, z prawa, z chemii – wspomina pani Maria, pokazując dyplom uprawniający ją do pracy w „drogeriach artykułów fotograficznych i trucizn” (!). Pierwszym miejscem pracy pani Marii była najbardziej znana wówczas w mieście drogeria pana Hydzika.
- Pamiętam, jak w piątek, kiedy w Sanoku odbywał się targ, przychodzili do nas Łemkowie i Bojkowie, w charakterystycznych czapkach i chodakach. Tłum taki, że ladę przesuwali. Do dziś pamiętam te zamówienia na „ból macicy u chłopa” albo na... „diable łajno” jak nazywali krople z żywicy jakiegoś afrykańskiego drzewa.


W dużej mierze zainteresowania i temperament pani Marii ukształtowała przedwojenna elita sanocka, dzięki której w mieście kwitło życie kulturalne: bale, maskarady, operetki, wodewile, jasełka, teatr amatorski i kabaret – w to angażowali się wszyscy, z burmistrzem włącznie. A ona była w swoim żywiole! Tańczyła, uczyła tańczyć i otrzymywała podziękowania za te naukę! Dziś pokazuje plik takich przedwojennych podziękowań. Wyciągam jedno z nich, z roku 1936, opatrzone stosowną pieczątką i podpisami: Dyrektor Państwowego Gimnazjum im. Królowej Zofii w Sanoku serdecznie dziękuje Marii Słuszkiewicz za bezinteresowne przygotowanie artystyczne tańców dla młodzieży. Podpisano: Dyrektor Stefan Lewicki (nota bene – dziadek znanego sanoczanina, poety Janusza Szubera). Kolejne podziękowanie jest z roku 1938: Dyrektor prywatnego gimnazjum żeńskiego składa podziękowania za bezinteresowne wyuczenie uczennic Zakładu Tańców Narodowych.

Kiedy pytam panią Marię, kto, gdzie i kiedy uczył ją tańczyć, mówi: – Sama nie wiem, skąd mi się to wzięło. Dopiero po wojnie uczęszczałam na seminarium taneczne do Rzeszowa. Ale taniec to zawsze była moja prawdziwa pasja! Słyszałam melodię i już układałam choreografię. I tak było, odkąd pamiętam.
Wokół pani Marii wciąż się coś działo. Zabawną przygodę przeżyła na balu akademickim we Lwowie, na który zaprosili ją jej kuzyni. Bal odbywał się w kasynie oficerskim i studenci, chyba dla reklamy, puścili plotkę, że będzie na nim słynna śpiewaczka Marta Eggerth, żona Jana Kiepury. A że akurat przebywała wraz z mężem w Krynicy i gazety mocno się o tym rozpisywały, obecni na balu panowie patrzyli na panią Marię podejrzliwie, pokazując ją sobie nawzajem. Wreszcie co odważniejsi zaczęli zgłaszać się po autografy! Kiedy indziej, tym razem na balu w Jaśle, pomylono ją ze znaną wówczas tancerką, panią Moniuszko... - Ale wtedy wszystkie byłyśmy do siebie podobne! – śmieje się skromnie bohaterka tego zamieszania. – Podobny makijaż, te same fryzury, fason sukienek!

Ukończony kurs drogeryjny przydał się jej także wówczas, gdy podczas wojny, jako pomoc doktora Niedzielskiego, żołnierza AK, zajmowała się postrzelonymi żołnierzami.
Wówczas też Maria – wówczas jeszcze Słuszkiewicz – przeżyła niebezpieczną przygodę. Opowiada o tym zdarzeniu niemal jak o cudzie. – Któregoś dnia Niemcy wtargnęli do mojego rodzinnego domu i wybrali mnie do transportu. Miałam być wywieziona. Kiedy, przekonana, że to już koniec, szłam wraz z innymi więźniami ulicami Sanoka, wypatrzyła mnie znajoma pielęgniarka, którą najszybciej jak się dało pobiegła do szpitala, po zaświadczenie, że również jestem pielęgniarką. Udało się jej mnie uratować – zostałam wyciągnięta z kolumny w ostatniej chwilli!
Podczas wojny pani Maria ukończyła kurs drogeryjny w Krakowie, potem pracowała w składach aptecznych w Lesku, a potem w Jaśle. Natomiast po wojnie, namówiona przez znajomego, pana Kocyłowskiego, otworzyła własną drogerię – wzięła kredyt, a wyposażenie kupiła po właścicielu innej drogerii sanockiej – Ukraińcu, który miał być przesiedlony. Do dziś pamięta, jak przychodzili do niej żołnierze radzieccy i kupowali wodę kolońską... do picia! Jednak czasy nie sprzyjały prywatnej inicjatywie. Wkrótce podatki zmusiły ją do zamknięcia interesu. Została pomocą medyczną doktora Niedzielskiego w sanockiej „ubezpieczalni”.


Potem wyszła za mąż, urodziła syna i kiedy już mogła wrócić do pracy, postanowiła na dobre związać się z tańcem. Zatrudniła się w domu kultury „Górnik”, jako instruktor nauki tańca i dopiero tam, pracując z dziećmi i młodzieżą – naprawdę rozwinęła skrzydła. Znów oglądam stos plakatów – zaproszenia na premiery, przede wszystkim bajek. Odpowiedzialna za spektakle od początku do końca – zajmowała się choreografią, przygotowywała kostiumy, pisała teksty... Zdjęcia z tych imprez wypełniają grube albumy i są prawdziwą radością ich właścicielki. - Kiedyś w Rzeszowie, gdy byłam tam z dziećmi na występie, zatrudnione tam instruktorki tańca pytały, kto układa mi choreografię?! Nie mogły uwierzyć, że wszystko robię sama...

Nawet mając 95 lat pani Maria Czerepaniak znana jest z elegancji – światu pokazuje się zawsze starannie uczesana i szykownie ubrana. Warto dodać,. że w swoim dorobku ma nawet tytuł miss! - Gdy towarzyszyłam mężowi na turnieju tenisowym w byłej Czechosłowacji, ogłoszono mnie Miss Kortu! Nie mogłam uwierzyć – tyle wokół było pięknych kobiet! Kiedy speszona spytałam, dlaczego wybrano właśnie mnie, usłyszałam odpowiedź: Bo pani tak pięknie chodzi...
Coś w tym być musiało, gdyż nawet jej mąż, znany sanocki tenisista i działacz sportowy, Eugeniusz Czerepaniak, powiedział jej kiedyś podczas nauki tenisa: – Tenis to nie balet! – co oczywiście nie było pochwałą, ale oddawało jakąś część prawdy o pani Marii – ta kobieta stworzona została do tańca!
Na szczęście nie tylko szybko odkryła w sobie to powołanie, ale całe życie spełniała się, tańcząc. Do czasu, gdy odkryła malowanie. Choć mówi, że "przemalowała" pół życia, na poważnie zajęła się tym dopiero na emeryturze. Dziś uważa, że o wiele za późno. - Zaczęło się od tych wymarzonych podróży. Jeżdżąc po świecie naoglądałam się tylu pięknych miejsc, pejzaży i krajobrazów... Postanowiłam zachować te widoki na zawsze – na płótnie. Prosiłam tylko męża, żeby utrwalał mi je na zdjęciach i potem było już łatwo.


Nie oglądając się na nic, pani Maria zapisała się do amatorskiego klubu plastyka działającego przy Osiedlowym Domu Kultury "Puchatek" i tam pod kierunkiem Wojciecha Jahna i Zdzisława Twardowskiego malowała i sprawiało jej to coraz większą przyjemność. - Zdawaliśmy sobie sprawę, że nikt z nas nie kończył akademii, że malujemy amatorsko, ale i tak były to bardzo przyjemne spotkania w gronie sympatycznych ludzi. A potem plenery...


Teraz dom pani Marii zawieszony jest tymi jej pracami począwszy od wejścia. - A ile obrazów stoi za łóżkiem, bo nie ma dla nich miejsca! – wzdycha autorka tych prac. - Ale ja nie mogę nagle nic nie robić! Te moje pasje trzymają mnie przy życiu. Często, gdy pani Maria przyznaje się do swojego wieku, słyszy: – No nie! Nie wierzę! Pofałszowali pani metrykę? - Sama nie wierzę - śmieje się pani Maria, wciąż aktywnie uczestnicząc w życiu kulturalnym Sanoka, przychodząc na spotkania autorskie czy wernisaże. Elegancka, zadbana... po prostu dama. A jednocześnie pełna pasji, energii, radości życia, robiąca wiele rzeczy naraz. – Miesza mi się, czy coś zdarzyło się przed wojną czy też zaraz po niej – mówi chyba kokieteryjnie, opowiadając o swoich przygodach, bo pamięć ma doskonałą. - Cały czas wokół mnie coś się działo. Po prostu żyłam!